19 września 2009

Kultura wykonawcza

Nie wiedzieć czemu zawsze mnie śmieszyło określenie „kultura wykonawcza” i jakoś nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, że mógłbym go użyć. I byłoby tak pewnie po dziś dzień, gdyby nie Grzegorz Turnau i „Cafe Sułtan”. Kiedy pięć lat temu przesłuchałem tę płytę po raz pierwszy oniemiałem, a kiedy z tego oniemienia się otrząsnąłem, to poraz pierwszy powiedziałem sam do siebie „cóż za kultura wykonawcza!”

No bo porywać się na piosenki Wasowskiego i Przybory wykonywane przecież genialnie przez Wiesława Michnikowskiego, Kalinę Jędrusik, Hannę Banaszak, o innych już nie wspominając - to przecież trzeba mieć niezły tupet albo tę właśnie kulturę wykonawczą. A Turnau posiadł ją chyba w największym możliwym stopniu. Aranżacje kongenialne, śpiew nienachalny i doskonale wyważony - z jednej strony bez cienia próby naśladowania oryginalnych wykonań, a z drugiej bez chęci pokazania, że „ja to dopiero potrafię zaśpiewać!”

Moją ulubioną piosenką na „Cafe Sułtan” jest List do jedzącej Eurydyki - jedyna, do której muzyki nie napisał Jerzy Wasowski (tylko Seweryn Krajewski):

Piszę,
Że to w głowie się nie mieści,
Jak prześlicznie jesz naleśnik
Lub sok sączysz swój co dzień

Absolutnie cudowne wyznanie miłosne. Skojarzenia z „Rozmową liryczną” Gałczyńskiego całkowicie uzasadnione. No i jedna z tych piosenek, które zdarzało mi się słuchać po kilkanaście razy pod rząd (a swoją drogą kiedyś muszę tu zrobić ich zestawienie).

No a poza tym to mamy tu do czynienia z nieczęstym przypadkiem, że cover jest lepszy od oryginału. Duuużo lepszy.

Drugi taki przypadek na tej płycie to Pejzaż bez ciebie. W wykonaniu pani Hani Banaszak piosenka jest trochę przeliryczniona - słychać jej głos, słychać emocje i nastrój, ale słowa giną. Nie, żeby coś z dykcją ;-) - chodzi mi o to, że równie dobrze do tej melodii mogłaby śpiewać instrukcję obsługi miksera i też byłoby lirycznie. A Turnau śpiewa tak, że na pierwszy plan wysuwają się słowa.

12 września 2009

Krytyka

Wczorajszy artykuł Tadeusza Sobolewskiego o Tarantino (Duży Format) przypomniał mi, że już dawno miałem pisać na temat krytyków filmowych. Wszyscy oni mieszczą się między Zygmuntem Kałużyńskim, Zdzisławem Pietrasikiem a Sobolewskim właśnie. I żaden nie zbliża się do nich nawet na krok. Kałużyńskiego uwielbiam za dwie rzeczy - nazwanie jednego z naszych wspaniałych reżyserów Zanudzi (ciekawe, czy ktoś wie, którego ;-)) oraz recenzję z filmu Wielka draka w chińskiej dzielnicy, w której napisał, że ubawił się w kinie jak dzika świnia. Wyraził w ten sposób to co sam czułem po wyjściu z kina - myślenie wyłączone, był tylko czysty fun.

Tadeusz Sobolewski pisze z kolei tak, że czasem nie wiadomo, czy film mu się podobał, czy nie. Mnóstwo w jego tekstach erudycyjnych odwołań - to taki intelektualizm w czystej postaci. Czasem zabawny, jak choćby w tym artykule o Tarantino - tu bliższe mojej estetyce byłoby pisanie w stylu ZK. W większości jednak przypadków TS doskonale sens i nastrój filmu.

Zdzisław Pietrasik z kolei łączy te dwa sposoby patrzenia na kino oscylując między "podobał mi się ten film" a "to dobry film, bo nawiązuje do bla, bla, bla". A czyni to na tyle naturalnie i bez intelektualnego zadęcia, że da się go czytać z przyjemnością. No podobnie jak ZK i TS zna się na kinie.


Niestety, większość pozostałych znanych mi krytyków to albo sprawozdawcy ("widziałem film, działo się w nim to i to"), albo pseudointelektualiści-krytykanci, którym rzadko który film się podoba.

Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...