20 maja 2012

Aktywności kulturalne

Czytam obecnie "Dziennik" Pilcha i jednocześnie kolejny dziennik Viewegha "Další báječný rok". Powiedzieć, że te książki się różnią, to nic nie powiedzieć, że posłużę się pilchowską frazą. Oba dzienniki obejmują 2010 r. (u Pilcha też 2011). Jak już to kiedyś pisałem, czytam Viewegha wyłącznie z pozycji czechofila. Jego książki są sprawnie pisane i doskonale spełniają swoją rolę jako literatura popularna. Podobnie pisanych książek po polsku pewnie bym nie czytał, bo szkoda mi czasu. A tak to sobie mogę z przyjemnością poczytać po czesku, choćby świeżo nabytą "Biomanželkę" - język prosty, współczesny, więc nawet przy mojej znajomości czeskiego czyta się dość wartko. Z dziennikiem jest tak samo, ale całkiem inaczej. Czyta się to dobrze, co i raz dowiaduje się czegoś nowego (postaci, książki, filmy), ale wszystko to jest straszliwie egocentryczne, a chwilami wręcz ekshibicjonistyczne. A najbardziej chyba uderzają mnie pretensje do krytyków, niedoceniających vieweghowych dzieł oraz pyszałkowatość. Oto mała próbka:

Rano jazda na Chopok, przed hotelem czeka już samochód sponsora, na drzwiach z obu stron reklama "Powieści dla mężczyzn"... Uszczypliwe pytanie do kolegi Topola: Czy kiedykolwiek Jachymie, jechałeś w zupełnie nowym BMW z napisem "Strefa cyrkowa"?

"Dziennik" Pilcha to zupełnie inna kategoria. Przede wszystkim to nie jest dziennik, a felietony pod datami pisane. Poza tym to jest literatura. To się czyta, jak całego Pilcha zresztą, dla samej przyjemności czytania. Jest luterstwo i wadzenie się z Panem Bogiem, Wisła, piłka nożna - to co lubię u niego najbardziej. Znalazłem też zdanie, dzięki któremu poczułem się dużo lepiej, w obliczu kilkunastu ściągniętych na Kindle'a, a jeszcze nie czytanych książek:

Posiadanie książki jest formą lektury.

Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...