24 lutego 2013

Włoskie filmy

Po wielu latach obejrzałem dzisiaj Il postino. Przyznam, że pamiętałem ledwie zarys fabuły, nastrój i oczywiście temat Bacalova. No i to, że bardzo mi się przed laty podobał.

Dobrze pamiętałem. Śliczny film, poruszający, ze smutnym zakończeniem. A jeszcze jak doczytałem historię Massimo Troisiego...

Nigdy nie próbowałem tworzyć rankingu ulubionych filmów, ale na pewno znalazłyby się w nim dwa filmy włoskie: właśnie Il postino i Cinema Paradiso. Oba łączy nie tylko nastrój i sceneria małego włoskiego miasteczka. W obu gra również Philippe Noiret, jeden z największych francuskich aktorów. Pamiętam go z niezliczonych filmów, choć wymienić potrafię raptem kilka: Szczury Paryża, Wielkie żarcie, Siedem razy kobieta.

Do tych dwóch filmów dodałbym jeszcze Złodziei rowerów, choć musiałbym go sobie odświeżyć. No i o Fellinim trzeba pamiętać - chyba La stradę lubię najbardziej.

Ta blogonotka może nie mieć końca, jak ciąg skojarzeń, który mi się otwiera: jak La strada, to Anthony Quinn, no to Grek Zorba, Barabasz (te filmy wyświetlane w kościołach!), Działa Navarony, potem David Niven - Różowa Pantera, ale i Nie jedzcie stokrotek. Mogę tak bez końca.

Kiedyś poświęcę oddzielną notkę filmom z ulubionego okresu lat 50-tych i 60-tych.

Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...