25 grudnia 2016

Zdjęcia, które czasem się udają 2

Zalakaros, 6 lipca 2009 r. Przystanek w drodze do Chorwacji, nocleg u uroczego polsko-niemieckiego małżeństwa w Gästehaus Zum Goldfisch. Wieczorny spacer i nawykowe robienie zdjęć. I nagle ten kadr - czarna granitowa postać kobiety i dziewczyna przypominająca Natalie Portman. 


03 listopada 2016

Węgry. Znów.

I znów Węgry, i znów Varga. Ledwie zacząłem Langosza w jurcie, a już poznaję ten nastrój, który towarzyszył mi przy Gulaszu z turula i Czardaszu z mangalicą. Do tego kupiłem dzisiaj w Lidlu wino z Villany, niestety dość podłe, którym, z braku czegoś lepszego, znieczulam się.

Węgry mnie fascynują jako kwintesencja środkowoeuropejskości, a jednocześnie jako miejsce jakoś odrębne i wyjątkowe. Bliskie, pokrewne, czytelne, a przecież niezrozumiałe. Skąd te resentymenty, żywe i bolesne wspomnienie o układzie z Trianon? Jak po 100 latach i dwóch światowych wojnach tłumaczyć niechęć do bogu ducha winnych Słowaków? Skąd ta ciężka kuchnia? Jak ten niezbyt liczny naród uchował się w słowiańsko-germańskim żywiole?

Wiem tyle, że na Węgrzech czuję się dobrze, swojsko. Zaraz po przekroczeniu granicy rumuńsko-, chorwacko-, austriacko-, czy serbsko-węgierskiej wydaje mi się, że dom się znacznie przybliża, że to już prawie Polska, tylko z mniejszą ilością Polaków. Co akurat jest zaletą 😊

Fenomenem jest też przyjaźń węgiersko-polska. Sam tej sympatii do Polaków, ze strony innych nacji niezbyt przecież nachalnej, doświadczałem. 

Efekciarstwem i pójściem na łatwiznę byłoby stwierdzenie, że Węgier to taki Polak, tylko bardziej. Choć prawdy w tym trochę oczywiście jest. Cierpiętnictwo, kult klęsk narodowych mamy bez wątpienia wspólne. Punkt wyjścia jednak zupełnie inny, choć punkt dojścia znów jakoś podobny. 

Nie wiem. Wiedzy mi brakuje, żeby jakąś hipotezę postawić. Czy jest mi ona jednak niezbędna? Wino z Villany do szczęścia wystarczy. 

11 sierpnia 2016

Zdjęcia, które się czasem udają

Lipiec 2005 r. Nieplanowany postój koło kościoła w Orawce we właściwym momencie.


Lásko voníš deštěm

W 2001 roku, będąc służbowo w Pradze, jako miłośnik Jaromira Nohavicy, chciałem koniecznie zobaczyć Rok diabła, który od niedawna był wtedy w kinach. Nawet udało mi się namówić na to moje towarzyszki. Niestety nie dało się tego pogodzić z naszymi planami i skończyło się na kupieniu cedečka ze ścieżką dźwiękową w Bontonie. Oprócz piosenek Nohavicy i Čechomora jest tam piosenka Lásko voníš deštěm w wykonaniu nie znanej mi wtedy Marii Rotrovej. Piosenka zupełnie inna od pozostałych - piękny, kobiecy, głęboki głos i te słowa, których przecież nie rozumiałem, poza tytułem.
Rok temu dowiedziałem się, że jest to czeska wersja piosenki Black Sabbath She's Gone, do której słowa napisał nie kto inny jak właśnie Jaromír Nohavica. Tekst oryginalny prosty, banalny wręcz: on ją kochał, ona podobno jego też, chciał żeby została jego żoną, ale nagle jej się odmieniło i jego życie straciło sens. A Nohavica napisał wiersz, moim zdaniem jeden z najlepszych - smutny i głęboki. 

Idzie deszcz, a ja z nim,
Przez miasto, które znam
i szukam śladów wczorajszych, wczorajszych 
Idę w tę samą stronę 
i wspominam
i wszystko zda się piękniejsze. 

Kochanie pachniesz deszczem,
powiedział tu,
myślę że wiatr wtedy wiał, że wiatr wiał. 
Minęło już wiele lat,
płaszcz swój mi dał,
za duży był, ale grzał,
piękna miłości ma. 

Jak długo, długo jeszcze,
do ciebie iść,
życie człowieka krótkie jest, krótkie jest 
kochanie pachniesz deszczem, 
z zamieci jesteś,
lecz grzejesz tak jak wtedy dziś. 

I deszcz jak wtedy pada,
ta sama ja,
czasem w zegarze jakiś głos, jakiś głos,
byłeś tu zawsze i teraz, choć w ukryciu, jesteś, 
w twych mokrych śladach deszcz trwa,
o, miłości ma. 


05 sierpnia 2016

Szczęście to piękna rzecz

Stara, z 1988 r., piosenka twórczego duetu Hapka/Horáček, tekst przewrotny. Piosenkę śpiewał Richard Müller, ale ostatnio przypomniał František Segrado na wspomnieniowym albumie Petr Hapka žije. Niezdarne tłumaczenie jest moje:
Na przykład wschód słońca i wiatr w liściach drzew,
albo piosenka cicha jak padający śnieg,
tego nie da się kupić za żadne pieniądze,
ale są jeszcze inne rzeczy, a te się kupić da.

Bo wiesz, szczęście to piękna rzecz,
przecież wiesz, że szczęście to piękna rzecz,
szczęście to piękna i wspaniała rzecz,
ale forsy za nie nie kupisz.

Taki karton Marlboro albo porcelana
w niebieskie kwiaty, tapety, parmezan,
pięć kilo salami, dżinsy Calvin Klein,
może to nie jest szczęście, ale żyć się da.

Bo wiesz, szczęście to piękna rzecz,
przecież wiesz, że szczęście to piękna rzecz,
szczęście to piękna i wspaniała rzecz,
ale forsy za nie nie kupisz.

Na przykład wschód słońca i wiatr w liściach drzew,
albo piosenka cicha jak padający śnieg,
tego nie da się kupić za żadne pieniądze,
ale są jeszcze inne rzeczy, a te się kupić da.

Jasne, że doceniam urok słońca wschodu,
ale to przecież forsa warta jest zachodu,
dlatego kiedy czytam o trzęsieniu ziemi,
kwituje to jedynie ramion mych wzruszeniem.

Bo wiesz, szczęście to piękna rzecz,
przecież wiesz, że szczęście to piękna rzecz,
szczęście to piękna i wspaniała rzecz,
ale forsy za nie nie kupisz.

03 sierpnia 2016

Morava i wino

Mój kilkudniowy wakacyjny pobyt w Mikulovie na Morawach przyniósł mi kilka refleksji. Po pierwsze, ja, czechofil przecież, jeszcze wielu rzeczy o Czechach nie wiem. Niby wiedziałem, że są Morawy, ale że na naszym Śląsku są enklawy morawskie to nie wiedziałem. Że język morawski ma się podobnie jak śląski, tzn. przez niektórych jest uważany za język właśnie, a przez innych za gwarę, zupełnie nie mialem pojęcia. Nie wiedziałem też, że jak ogromną rolę na południowych Morawach odgrywała, i nadal odgrywa, produkcja wina. Ilość winnic jest tam potężna. A przecież morawskie wina zdarzało mi się pijać, choć skupiałem się na czerwonych, które stanowią w tym regionie znaczną mniejszość (aż 80 % to wina białe). 

Po drugie odkryłem, że lubię białe wino. Do tej pory używałem go prawie wyłącznie do gotowania. Nie można jednak, będąc w regionie winiarskim słynącym z ryslinka, rulandskeho, veltinskeho, czy w końcu palavy, poprzestać na merlocie i svatovavřineckim. Poza tym w gorące letnie dni czerwone wino trzeba by lekko sprofanować, schładzając je ponad miarę. 
Toteż wróciłem bogatszy o kilka butelek białego i jakąś Frankovkę rosé, ale przede wszystkim o wiele smaków i trochę wiedzy o winie i regionie, którą zawdzięczam Táni Vokřálové. 

Po trzecie Czesi jeżdżą na rowerach. Oczywiście region kusi ogromną ilością tras rowerowych, ale jeżdżą wszyscy, w każdym wieku, obowiązkowo w strojach rowerowych. Moja ulubiona trasa: winiarski szlak rowerowy, z degustacją po drodze. Swoją drogą muszę sprawdzić, czy limit alkoholu we krwi jest inny dla rowerzystów, bo dla kierowców jest 0. Zresztą na Morawach wiedziałam po raz pierwszy na trasie turystę (pieszego), który nadużył wina. Ale jak nie nadużyć, kiedy na każdym kroku jak nie degustacja, to przynajmniej pohárik na cestu 😊

A do Mikulova trzeba koniecznie wrócić. 




07 stycznia 2016

Solfatara

Czytanie dla samej przyjemności czytania. Dawno tak nie czułem. Nie chodzi tylko o to, że intryga mnie tak wciągnęła, że trudno się było oderwać. To się zdarza, to się zdarza nawet przy czytadłach, choćby przy Vieweghu, ale wtedy jest to raczej guilty pleasure. No więc tu też wciągnęła i ostatnio nieco nie dosypiałem ;-) To nie ona jednak była głównym źródłem czytelniczej przyjemności. Najważniejsze były erudycja autora i stylizowany z umiarem język.

Od mnogości postaci pojawiających się w powieści może się zakręcić w głowie. I tu zagadka, ba - całe stado zagadek: kto jest prawdziwy, a kto stworzony przez Macieja Hena? Od pewnego momentu podczas lektury nie rozstawałem się z iPadem, na którym sprawdzałem nazwiska, tytuły obrazów, nazwy miejscowości itp. Czysta przyjemność! A jak jeszcze udało mi się przyłapać autora na drobnym błędzie! ;-)

No i muzyka, która w książce odgrywa ważną rolę. Długi czas po przeczytaniu Solfatary słuchałem madrygałów Carlo Gesualdo, nieznanego mi wcześniej księcia Venosy. Piękna muzyka!


Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...