07 stycznia 2016

Solfatara

Czytanie dla samej przyjemności czytania. Dawno tak nie czułem. Nie chodzi tylko o to, że intryga mnie tak wciągnęła, że trudno się było oderwać. To się zdarza, to się zdarza nawet przy czytadłach, choćby przy Vieweghu, ale wtedy jest to raczej guilty pleasure. No więc tu też wciągnęła i ostatnio nieco nie dosypiałem ;-) To nie ona jednak była głównym źródłem czytelniczej przyjemności. Najważniejsze były erudycja autora i stylizowany z umiarem język.

Od mnogości postaci pojawiających się w powieści może się zakręcić w głowie. I tu zagadka, ba - całe stado zagadek: kto jest prawdziwy, a kto stworzony przez Macieja Hena? Od pewnego momentu podczas lektury nie rozstawałem się z iPadem, na którym sprawdzałem nazwiska, tytuły obrazów, nazwy miejscowości itp. Czysta przyjemność! A jak jeszcze udało mi się przyłapać autora na drobnym błędzie! ;-)

No i muzyka, która w książce odgrywa ważną rolę. Długi czas po przeczytaniu Solfatary słuchałem madrygałów Carlo Gesualdo, nieznanego mi wcześniej księcia Venosy. Piękna muzyka!


Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...