29 grudnia 2013

Żydzi w moim życiu

Wspomnienie Józefa Hena i Włodzimierza Boruńskiego z poprzedniego posta, skłoniło mnie do refleksji nad obecnością tematyki żydowskiej w moim życiu. Mimo tego, że pochodzę z małego mazowieckiego miasteczka, którego Żydzi stanowili liczną i ważną część, to bardzo długo nie wiedziałem o nich nic. Owszem, na część miasta za szpitalem mówiło się „żydowskie miasto”, a mieszkańcy nowowybudowanego osiedla mieszkali „na kirkucie” (pamiętam kości, które można było znaleźć podczas budowy), ale były to dla mnie nazwy tak oczywiste, że się nad nimi nie zastanawiałem. Były też w domu dwa tomiki żydowskich anegdot Horacego Safrina, z których poznawałem tych egzotycznych ludzi.

Pierwszy Żyd, jakiego pamiętam, to dr Szuman z Lalki, grany przez Włodzimierza Boruńskiego właśnie. Nie wiem, czy oglądałem serial już w 1977 r., raczej wątpię, pewnie była to któraś z powtórek - na pewno było to niedzielne popołudnie. Niedługo potem były Polskie drogi i Sommer, kolejna rola Boruńskiego. Jakoś się świat zaczął zaludniać Żydami.

Wreszcie, w połowie lat osiemdziesiątych, babcia poprosiła mnie, bym na Bazarze Różyckiego kupił jakieś nity czy inne szpilki szewskie, po które przychodzili do niej dawni klienci pamiętający jeszcze sklep z artykułami szewskimi, który prowadziła w swoim mieszkaniu przez kilkadziesiąt lat. Po lewobrzeżnej Warszawie poruszałem się dość swobodnie, natomiast był to mój pierwszy wypad za Wisłę. Szukając bazaru wszedłem do zegarmistrza, by zapytać o drogę i przeżyłem szok - nie dość, że zegarmistrz wyglądał jak Włodzimierz Boruński, to jeszcze wśród zegarków i narzędzi do nich naprawy leżało Fołks Sztyme!

cdn.

14 kwietnia 2013

Skojarzenia

Przeglądałem w Matrasie "Nie boję się bezcennych nocy" Hena (must read) i otworzył mi się fragment mówiący o telefonie od Włodzimierza Boruńskiego. To wystarczyło, żebym po chwili z półki z kulinariami wyłowił książkę, której tytuł zaczyna się od słowa "Nalewki". Niestety, druga część tytułu brzmiała "staropolskie".

24 lutego 2013

Włoskie filmy

Po wielu latach obejrzałem dzisiaj Il postino. Przyznam, że pamiętałem ledwie zarys fabuły, nastrój i oczywiście temat Bacalova. No i to, że bardzo mi się przed laty podobał.

Dobrze pamiętałem. Śliczny film, poruszający, ze smutnym zakończeniem. A jeszcze jak doczytałem historię Massimo Troisiego...

Nigdy nie próbowałem tworzyć rankingu ulubionych filmów, ale na pewno znalazłyby się w nim dwa filmy włoskie: właśnie Il postino i Cinema Paradiso. Oba łączy nie tylko nastrój i sceneria małego włoskiego miasteczka. W obu gra również Philippe Noiret, jeden z największych francuskich aktorów. Pamiętam go z niezliczonych filmów, choć wymienić potrafię raptem kilka: Szczury Paryża, Wielkie żarcie, Siedem razy kobieta.

Do tych dwóch filmów dodałbym jeszcze Złodziei rowerów, choć musiałbym go sobie odświeżyć. No i o Fellinim trzeba pamiętać - chyba La stradę lubię najbardziej.

Ta blogonotka może nie mieć końca, jak ciąg skojarzeń, który mi się otwiera: jak La strada, to Anthony Quinn, no to Grek Zorba, Barabasz (te filmy wyświetlane w kościołach!), Działa Navarony, potem David Niven - Różowa Pantera, ale i Nie jedzcie stokrotek. Mogę tak bez końca.

Kiedyś poświęcę oddzielną notkę filmom z ulubionego okresu lat 50-tych i 60-tych.

Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...