18 listopada 2012

Beaujolais nouveau

Niewiele wiem o winie. Wiem, które mi smakuje, a które nie. Wybierając wino kieruję się często sentymentem do miejsca jego pochodzenia, dlatego lubię wina morawskie, choć już kilka razy zawiodłem się srodze. Lubię też węgrzyny, zwłaszcza z okolic Villany, choć i tokajem nie pogardzę.
Ale miało być o beaujolais. Niektórzy powiedzą, że to nie wino, że to ledwie zapowiedź wina, ale w sferze symbolicznej ma znaczenie jak mało które. Bo to nowy początek, winiarski nowy rok. W ciemny, listopadowy wieczór, który zapowiada rychłą zimę, a więc jeszcze ciemniejszą ciemność i jeszcze zimniejsze chłody, dostajemy młody, dziki, żywy napój, który zapowiada nadejście bardziej dojrzałych napitków, jest okruchem nadziei na odrodzenie we wszechogarniającej jesiennej schyłkowości.

10 sierpnia 2012

Polskie morze i patriotyzm

Po siedmiu latach dałem się namówić na wakacje nad Bałtykiem. I żałuję. Tak jak wtedy jest zimno, wietrznie i nie ma słońca. Długo już tu nie przyjadę.

Kiedy jeszcze przed wakacjami rozmawiałem ze znajomymi, okazało się, że wielu z nich nigdy nie wyjeżdżało na wakacje za granicę. I w większości przypadków wcale nie z powodów finansowych. Często słyszałem argument, że Polska jest piękna i że tyle jest tu jeszcze do zobaczenia, że trzeba poznać najpierw swój kraj, a potem jeździć za granicę. Abstrahując już od względności urody oraz trudności w zdefiniowaniu "poznania", to kompletnie idiotyczne są to argumenty. Że nasze lepsze? Że to jakiś patriotyczny imperatyw.

Szczerze mówiąc mam gdzieś patriotyzm, zwłaszcza w ujęciu pisowsko-kościelnym. Uważam za wystarczającą uczciwość wobec współobywateli, wyrażającą się choćby w płaceniu podatków. Natomiast daję sobie prawo do oceny sensowności ryzykowania życia w tzw. obronie ojczyzny. Boję się tylko, żeby jeśliby przyszło co do czego, nie wyszedł ze mnie romantyczny idiota.

A wracając do tegorocznego pobytu nad morzem - miał on swoje plusy w postaci naszych towarzyszy z kwatery. Już dawno nie miałem okazji wymiany myśli bez poczucia straty ;-) Choć nie mam pewności całkowitej symetrii w tym zakresie.

20 maja 2012

Aktywności kulturalne

Czytam obecnie "Dziennik" Pilcha i jednocześnie kolejny dziennik Viewegha "Další báječný rok". Powiedzieć, że te książki się różnią, to nic nie powiedzieć, że posłużę się pilchowską frazą. Oba dzienniki obejmują 2010 r. (u Pilcha też 2011). Jak już to kiedyś pisałem, czytam Viewegha wyłącznie z pozycji czechofila. Jego książki są sprawnie pisane i doskonale spełniają swoją rolę jako literatura popularna. Podobnie pisanych książek po polsku pewnie bym nie czytał, bo szkoda mi czasu. A tak to sobie mogę z przyjemnością poczytać po czesku, choćby świeżo nabytą "Biomanželkę" - język prosty, współczesny, więc nawet przy mojej znajomości czeskiego czyta się dość wartko. Z dziennikiem jest tak samo, ale całkiem inaczej. Czyta się to dobrze, co i raz dowiaduje się czegoś nowego (postaci, książki, filmy), ale wszystko to jest straszliwie egocentryczne, a chwilami wręcz ekshibicjonistyczne. A najbardziej chyba uderzają mnie pretensje do krytyków, niedoceniających vieweghowych dzieł oraz pyszałkowatość. Oto mała próbka:

Rano jazda na Chopok, przed hotelem czeka już samochód sponsora, na drzwiach z obu stron reklama "Powieści dla mężczyzn"... Uszczypliwe pytanie do kolegi Topola: Czy kiedykolwiek Jachymie, jechałeś w zupełnie nowym BMW z napisem "Strefa cyrkowa"?

"Dziennik" Pilcha to zupełnie inna kategoria. Przede wszystkim to nie jest dziennik, a felietony pod datami pisane. Poza tym to jest literatura. To się czyta, jak całego Pilcha zresztą, dla samej przyjemności czytania. Jest luterstwo i wadzenie się z Panem Bogiem, Wisła, piłka nożna - to co lubię u niego najbardziej. Znalazłem też zdanie, dzięki któremu poczułem się dużo lepiej, w obliczu kilkunastu ściągniętych na Kindle'a, a jeszcze nie czytanych książek:

Posiadanie książki jest formą lektury.

01 kwietnia 2012

Trójka

Trzydzieści lat temu po długich tygodniach udało mi się wreszcie namówić babcię, żeby zgodziła się oddać swoje radio Fagot w zamian za superheterodynę Rapsodia. Fagot miał UKF, Rapsodia nie, ale babcia i tak słuchała tylko Jedynki. Dzięki temu, w marcu 1982 roku zacząłem słuchać Trójki.

Prawdę mówiąc z tych pierwszych miesięcy niewiele pamiętam, poza popołudniowym Zapraszamy do Trójki i puszczanymi w dwóch częściach całymi płytami. Pierwszą osobą, którą zapamiętałem był Piotr Kaczkowski, a stało się to przy okazji odtwarzania płyty zespołu Rose Tattoo. Potem niedługo był Mundial w Hiszpanii i w sobotę 3 lipca wypadła przerwa w meczach. W programie radiowym drukowanym w Trybunie Ludu (albo w Głosie Robotniczym) wyczytałem, że o 20.00 w Trójce jest lista przebojów. I od tej pory, przez długie lata, sobotnie wieczory (wkrótce również popołudnia, ze względu na Piotra Kaczkowskiego) obowiązkowo spędzałem słuchając Trójki. Po liście był Teatrzyk Zielone Oko, więc tego sobotniego słuchania było sporo. A listy słuchałem potem jeszcze przez cały tydzień, bo kolejne wydania nagrywałem na magnetofonie Thomson. Oczywiście na taśmach Stilon Gorzów.

Było wiele takich chwil, których wspomnienie do dzisiaj mnie wzrusza. Najpierw w sierpniu 1982 Marek Niedźwiecki zażartował sobie okrutnie zapowiadając piosenkę If You Want My Love zespołu nomen omen Cheap Trick, jako utwór reaktywowanych The Beatles ("Paul McCartney, Ringo Starr, George Harrison i ten czwarty, jeszcze nie znany mi muzyk..."). Jak ja go potem nienawidziłem, kiedy prawda wyszła na jaw! Przeszło mi szybko, tym bardziej, że oprócz listy Pan Marek prowadził nocne audycje, w których czytał m.in. wiersze Haliny Poświatowskiej.

Niedługo później Piotr Kaczkowski tłumaczył The Final Cut. Dzisiaj Piotr Stelmach puścił w obecności Pana Piotra fragmenty tamtej audycji - oczy mi się zaszkliły. Kilka lat potem tłumaczył tak The Pros and Cons of Hitch Hiking. No i to sobotnie popołudnie z Autobiografią! Zupełnie innych emocji dostarczało Nie tylko dla orłów - kiedyś, podczas awarii prądu, żeby móc słuchać kolejnego odcinka w ciągu paru minut przerobiłem starego Fagota na zasilanie bateryjne.

Ważnych audycji było zresztą mnóstwo - poranne Zapraszamy do Trójki prowadzone przez Marka Wałkuskiego, W tonacji Trójki prowadzone każdego dnia przez kogoś innego - w piątek Marek Niedźwiecki, sobota Wojciech Mann (koncert Simona i Garfunkela z Central Parku!), środa Kaczkowski, był też Marek Wiernik, Paweł Sztompke, Jerzy Janiszewski, Janusz Kosiński. Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym ("Pogody dla bogaczy" wysłuchałem całej), powieści dwa razy dziennie (dzięki temu poznałem Borisa Viana - Jesień w Pekinie, Alistaira MacLeana, Briana Aldissa - Cieplarnia i pewnie wielu innych). Audycje Anny Semkowicz - mistrzostwo, na audycjach Małgorzaty Pęcińskiej poznawałem muzykę klasyczną.

No i słuchacze - Dzwonnik, Pani Babcia, teraz Pan Adam z Mazur.

Nie potrafię skończyć tego posta...

Umberto Eco o kościele

Taki cytat mi sie dziś przypomniał: Cywilizacja nie osiągnie doskonałości, póki ostatni kamień z ostatniego kościoła nie spadnie na ostatnie...